Eger to był nasz cel pierwszy skąd mial nast±pić "atak szczytowy". Granicę przekroczyliśmy nad ranem czego nawet nie zauwazyliśmy ( ach to kochane Shengen). Jeszcze tylko dwie godziny jazdy serpentynami i wąchania dziwnego zapachu spod samochodu którym oczywiście sie nie przejmowaliśmy bo to przeciez tylko resory które trochę trą, w kazdym razie nic strasznego. Zatrzymaliśmy się koło Tesco a ze bylo jednak dosyć wcześnie postanowiliśmy zatrzymać się na jedzonko i przygotować do zdobywania góry. Pierwszy kontakt z Madziarskim językiem i juz do końca unikaliśmy wszystkich ludzi którzy mogli nas o coś zapytać. He mili ludzie ale język wogóle niezrozumiały. Kupiliśmy tez mapę dzięki czemu wiedzieliśmy ze musimy jeszcze przejechać jakieś 30 km pod nasz szczyt. No wreszcie jesteśmy wyruszamy zółtym szlakiem a samochod został na parkingu pilnowanym przez Węgra który świetnie szprechał po niemiecku a ze nasz Kazan takze tośmy byli pewni ze nic nam nie zniknie . Na szczycie byliśmy za chwilę wchodząc wzdłuz stoku narciarskiego. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia na kamieniu pomalowanym w kolorze flagi wegier i... byliśmy troszkę załamani tym ze tak długo jechaliśmy i tylko takie podejście. Postanowiliśmy wrócić troszkę inaczej i cale szczęście. Odkryliśmy duzo fajniejszą drogę która pokazała nam ze mimo wszystko po tych górkach da się pochodzić i nawet zmęczyć. Odkryliśmy starą skocznie narciarską pod którą pami±tkowa fota i dalej. Moze innym razem bo na pewno jest po co wracać. Mieliśmy jeszcze jechać na Śniezkę zeby zaliczyć najwyzszy szczyt Czech ale na szczęście "o czym zaraz" nasze lenistwo było duzo silniejsze. Krótka narada i wracamy do domu zeby jeszcze w Niedzielę rano o 8:00 wyspać się no i jeszcze cała Niedziela he.